fbpx

Nie miewam teraz zbyt wiele czasu na beztroskie oglądanie seriali.

Opieka na 4 miesięczną córką sprawia, że moim pierwszy wyborem w przypadku pojawienia się chwili wolnego jest zajęcie się tematami przyziemnymi (ogarnięcie siebie, spraw związanych z dzieckiem lub domu ;)) bądź zawodowymi (blog, prowadzenie sesji i konsultacji, tworzenie materiałów, księgowość).

Mówiąc krótko – mam co robić.

Możecie więc wyobrazić sobie, jak bardzo zależało mi na tym konkretnym serialu skoro w długi weeekend obejrzałam go w całości.

To teraz wyobraźcie sobie, jak spotęgowane jest moje rozczarowanie tym, co zobaczyłam.

 

[fb_button]

 

„Girlboss”, czyli kto?

Serial oparty jest na historii Sophii Amoruso, założycielki firmy Nasty Gal, która swoją drogą w tym roku zbankrutowała (firma, nie Sophia).

Sam serial, niezależnie od elementów które opiszę poniżej, jest wyjątkowo kiepsko napisany i zagrany.

Pierwszy odcinek kompletnie nie zachęca do oglądania kolejnych, no ale ja, jako okazyjna masochistka, przebrnęłam przez wszystkie by móc swoją opinię wyrazić w oparciu o całość.

W okolicach 7. odcinka coś zaczyna się zmieniać w nastawieniu bohaterki i sposobie pokazywania całej historii jednak to zdecydowanie za późno i ciągle trochę za mało.

 

Powielanie stereotypów

Praca na etacie to największe zło świata.

Szefowie to debile.

Żyć trzeba dla pasji i robić tylko to, co się kocha.

Takimi bajkami jesteśmy karmieni w „Girlboss”.

Najbardziej niebezpieczna jest ta ostatnia, bo powiela stereotyp kobiet zakładających i prowadzących biznesy dla mitycznej „pasji”, które nie zarabiają na siebie, nie mają planu dalszego rozwoju i nie prowadzą do niczego poza generowaniem kosztów.

 

Rozkapryszona dziewczynka

Sophia wiecznie ma o coś pretensje do świata, ludzi, ochrony ze sklepów z których kradnie (super przykład do naśladowania, faktycznie),  przyjaciółki, ojca (do którego niechęć nie jest niczym konkretnym wyjaśniona poza „on mnie nie rozumie” – super dojrzałe jak na 24 łatkę),  pracodawców, kupujących, etc. etc.

I to rozkapryszenie naprawdę męczy w odbiorze, bo nie włączyłam sobie „Jeziora marzeń”, a historię o budowaniu biznesu.

Odnoszę wrażenie, że w trakcie powstawania serialu produkcja doszła do wniosku, że najlepiej sprzeda się szalona, zbuntowana i niepokorna dziewczyna łapczywie zdobywająca szczyt.

I byłoby pięknie gdyby poza tą niepokornością pokazane było w naszej bohaterce cokolwiek innego.

Bez tego wyszła nam historia o niedorośniętej, dorosłej kobiecie, która uważa, że świat jest jej coś winny.

 

Pomóż mi, wybacz mi

Większa część każdego z odcinków serialu opiera się o jeden schemat:

 

  1. Sophia ma problem.
  2. Z jakiegoś powodu wszyscy znani jej ludzie pracują razem z nią nad rozwiązaniem tego problemu.
  3. Sophia ma do połowy z nich o coś (cokolwiek) pretensje i wychodzi/krzyczy/wygłasza pseudointelektualną przemowę.
  4. Sophia siedzi zadumana i intensywnie myśli, nad tym co się wydarzyło.
  5. Sophia dochodzi do jakiegoś wniosku (lepszego lub gorszego) i postanawia zrobić COŚ.
  6. Wszyscy sobie wybaczają i i wracają do swoich spraw (czyt. pomagania w budowaniu biznesu Sophii).

 

Jeśli, JEŚLI, tak wyglądała prawdziwa historia budowania biznesu Nasty Gal to jest to historia nie warta przekazywania dalej i w domyśle chwalenia takiej, a nie innej postawy.

Nikt nie ma obowiązku rozwijania naszego pomysłu na życie, a juz w szczególności gdy my same nie mamy najmniejszej ochoty na chociażby zainteresowanie się życiem innych.

 

O, naiwności

Ciężko oglądać sceny, w których „Girlboss” ma tak naiwne i łatwowierne podejście do świata, że niejedna kilkulatka byłaby nim zaskoczona.

Oczywiscie, rozumiem że mamy obserwować proces rodzenia się przedsiębiorcy jednak to, co jest nam pokazywane na ekranie to pochwała przypadkowych złych decyzji, które uchodzą Sophii na sucho i jeszcze jest ona za nie nagradzana.

Zdarzają się co prawda u głównej bohaterki przebłyski rozumu jednak przedstawione są w tak żenująco śmieszny sposób, że chyba już wolałbym żeby nie wpadała na te olśnienia.

Nie wspominając o tym, że 95% z nich powstaje w wyniku rozmów z mężczyznami nawet nie prowadzącymi własnych biznesów.

No ale przecież wiadomo – mężczyzna zawsze wie najlepiej. Jakikolwiek mężczyzna.

 

[fb_button]

 

Podsumowując, nie jest to tytuł, z którego można wynieść inspirację, motywacje do działania czy czegoś się nauczyć.

I jasne, nikt nie powiedział że od tego są seriale. Jeśli więc szukacie po prostu jakiegoś serialu do obejrzenia sobie i zrelaksowania się to „Girlboss” nie jest pewnie najgorszym wyborem (ale są o wiele lepsze).

Jednak gdy promuje się dany tytuł odnosząc się do ukazania w nim historii przedsiębiorcy to oczekujemy jako widz trochę więcej niż kolejnej wypacykowanej i ugładzonej historii.

Bo jeśli już mamy oglądać silną babkę na ekranie, za jaką miała uchodzić w tym serialu główna bohaterka, to wystarczy sięgnąć po film „Joy”.

Znajdziemy tam i twardą postać i sporo przeszkód i wielki sukces, a unikniemy oglądania na przykład tego, jak naszą „silną” bohaterkę pouczają na każdym kroku przypadkowi mężczyźni.

 

Oglądałyście lub planujecie? Dajcie znać, jak wrażenia!

Podzielcie się też tytułami o historiach kobiecych biznesów, jakie polecacie obejrzeć!