fbpx

Przyznam, że nie pamiętam kiedy po raz pierwszy trafiłam na Jolę i jej cudowną działalność fotograficzną. Odnoszę wrażenie, że śledzę Ją od „zawsze”. Wiem jednak, że już od tego pierwszego razu się zachwyciłam. Sposobem patrzenia na świat poczuciem estetyki.

Pózniej przyszło mi obserwować rozwój Joli, Jej pracowitość i Jej zmagania. Nie tylko z blogiem, z potrawami, ze zdjęciami. Z czymś znacznie większym, trudniejszym i wówczas zachwyciłam się raz jeszcze.

W dzisiejszym wpisie glos przejmuje Jolanta Piasta, blogująca pod adresem http://makelifetasty.pl oraz dzieląca się swoimi fotografiami na Instagramie.

Zapytałam Jolę „Jak się nie poddawać?”. Zobaczcie, jaką petardę dla Was przygotowała w odpowiedzi!

 

[fb_button]

 

Muszę przyznać, że początkowo byłam bardzo zaskoczona propozycją Eweliny, żeby opisać na Jej blogu, jak radzę sobie z przeciwnościami losu. Przecież ja sobie nie radzę. Taka była moja pierwsza myśl. Nie jestem najlepsza w przekuwaniu złych emocji w te dobre. Załamuję się, przeżywam kryzysy, płaczę i wątpię w siebie bardzo często.

Ale na szczęście również szybko uświadomiłam sobie, że zawsze potrafię wybudzić się z takiego letargu. Po pierwszym szoku, niepowodzeniu, niedowierzaniu potrafię wziąć się w garść i walczyć o siebie i o życie, jakiego pragnę.

Czy zdarzają mi się chwile zwątpienia we własne działania? To pytanie retoryczne. To uczucie dopada mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Podczas mycia zębów, spaceru z psem, gotowania obiadu i kolejnej godziny w pracy. To stały element mojej codzienności. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach przeżywam nadmiar tych złych emocji. Zawsze powtarzałam, że rzucę to wszystko w cholerę. Po co mi blog, po co mi te sesje zdjęciowe, przesiadywanie w kuchni godzinami, później ślęczenie tyle samo przed komputerem. Po co się męczyć i robić setkę zdjęć, żeby ująć idealny kadr. Po cholerę poświęcać na to swój cały czas wolny, rezygnować z wielu rzeczy, zarywać noce.

I wiecie co? Odpowiedź jest zawsze taka sama. Kocham to. I to wystarczy, żeby cały czas działać.

 

 

Chcę, żeby mój przekaz był jasny i konkretny. Nigdy nie rezygnuj z tego, co przynosi Ci radość, spełnienie, wyzwolenie. Nie rezygnuj. Bo nie można rezygnować z czegoś, co się kocha. Po prostu nie można. Nie pozwól, żeby psychiczny dołek zadecydował o Twojej teraźniejszości i przyszłości. Nie bądź tym, który pozwala sobą kierować. Twórz swoje życie według własnego planu. Problemy były, są i będą zawsze. To one uświadamiają Ci, że może być dobrze. To dzięki Nim uczysz się, jak być lepszym, jak czerpać z życia garściami. Uczą Cię wdzięczności i umiejętności docenienia. Problemy są po to, żebyś był bardziej świadomy, dojrzały i doświadczony. A to nie jest złe. To Cię kształtuje. Zatem jeżeli masz taką potrzebę to wypłacz się w głos, potłucz coś, rzuć kamieniem w przestrzeń. Wyrzuć z siebie niepewność, strach. Oczyść się z tych złych emocji. A później otrzyj cholernego gila rękawem koszuli i weź się w garść. Zwątpienie złapie Cię jeszcze nie raz. Pytanie, czy będziesz umiał to wykorzystać i stworzyć z kłopotów olej napędowy do działania.

 

 

Może pomyślicie, że to bujda. Że lanie wody i tania próba przekonania do pozytywnego myślenia. Otóż moi kochani, jestem dosyć młoda, ale życie mnie nie oszczędza. Nie raz miałam otwarte drzwi, wystarczyło skoczyć w otchłań i po mnie. Ale nigdy tego nie zrobiłam.

W ostatnich tygodniach zawalił mi się świat i miałam dwa wyjścia. Załamać się albo pokazać środkowy palec przeciwnościom losu. Wybrałam po raz kolejny drugie rozwiązanie, bo charakterna ze mnie kobieta.

Oprócz tego, iż wierzę, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny, mam swoje sprawdzone sposoby, jak radzić sobie z kryzysami, które mogą negatywnie wpłynąć na Nasze dalsze działania.

 

 

Kiedy dopada mnie chwilowy dołek:

– Spaceruję. Wychodzę do lasu, na pola, łąki. Tam, gdzie nie ma nikogo. Zabieram psa i ulatniamy się na kilkadziesiąt minut. Wtedy rozmyślam, układam sobie wszystko w głowie, wpadam na nowe rozwiązania. Czasami pomaga mi rozmowa sama ze sobą. Mówię na głos o swoich lękach, niepewności i strachu. Wokół są tylko drzewa, więc nie czuję skrępowania. Tylko pies tak jakoś na mnie dziwnie patrzy…

– Odcinam się od Internetu. Nie publikuję wpisów, zdjęć, postów na Facebooku. Nie przeglądam Instagrama, nie czytam blogosfery. Na chwilę przestaję istnieć w mass mediach. Nie wiem, czy to jest do końca w porządku wobec moich czytelników i obserwatorów, ale działa na mnie bardzo dobrze, więc po prostu korzystam z tej możliwości. Zresztą raz na jakiś czas totalny offline jest wskazany każdemu;

– Rozmawiam z najbliższymi. Mówię o swoich wątpliwościach, uczuciach. Słucham co mają do powiedzenia, wymieniam spostrzeżenia. Zawsze otrzymuję niesamowite wsparcie podczas takich rozmów i to pozwala mi znowu uwierzyć we własne możliwości.

– Czytam książki i oglądam filmy, które niosą ze sobą dobrą energię. Wiem, że motywacja zewnętrzna działa krótko, ale po przeczytaniu dobrego poradnika albo pooglądaniu inspirującego filmu zawsze mam siłę do postawienia pierwszego kroku. A później idzie już z górki;

– Wizualizuję kolejny raz swoją przyszłość. Widzę ją bardzo wyraźnie – taką o jaką walczę. Ten obraz niezmiennie działa cuda. Mam konkretny plan na to, jak chcę, żeby wyglądała moja codzienność na przestrzeni kilku następnych lat. Ale o to trzeba walczyć. Nic nie ma za darmo.

– Inspiruję się wszystkim, czym tylko mogę. Czytam biografie, zapisuję nowe zdjęcia na swoje pinterestowe tablice, czytam blogi o samorozwoju, słucham podcastów ze wzmożoną regularnością, rozmawiam z ludźmi, którzy osiągnęli jakiś sukces. Korzystam z wszystkiego, co może pomóc mi nabrać wiatru w żagle.

– Sytuacja staje się bardziej skomplikowana, kiedy kryzys się przedłuża, uczucie zniechęcenia nie mija, ja nie ruszam z pracą, nie dotrzymuję terminów, moje działania stają mi się obojętne, zadania zaczynają się nawarstwiać, a ja w sercu czuję tylko smutek i zobojętnienie. Tak, tylko milion razy gorzej, czułam się jakieś trzy miesiące temu. Doszłam do momentu, w którym stan psychiczny dawał o sobie znać nawet w sferze fizycznej. Byłam całkiem obcą osobą. Wyszłam z tego, chociaż konsekwencje odczuwam do dziś, przede wszystkim w sferze bloga i mojej działalności w sieci.

 

 

Co zrobiłam, żeby nie poddać się tej czarnej otchłani?

– Znowu rozmawiałam. Ale nie od razu i to był ogromny błąd. Po raz pierwszy tłumiłam wszystko w sobie. A okazało się, że rozmowa z tymi, którzy mnie kochają okazała się zbawienna. Nieoceniona.

– Przeanalizowałam powody załamania. Co poszło nie tak? Dlaczego odpuściłam? Co mnie tak przytłoczyło? Od czego to wszystko się zaczęło? Wypisałam wszystkie możliwości i zmierzyłam się z nimi. Grunt, to wiedzieć, co jest podstawą Naszego złego samopoczucia.

– Zaplanowałam nowości. W sumie cały czas to robię. Planuję, zmieniam, zapisuję, rozmyślam, znowu zapisuję, kreślę, targam i wyrzucam do kosza, znowu zapisuję. Planowanie do istotna kwestia. To poukładanie swoich myśli, nadanie im priorytetów, przywrócenie równowagi w swoich działaniach.

– Wprowadziłam zmiany. Robię to zawsze, kiedy wszystko mi się wali. Działa. Zmiany są dobre. Nie trzeba się ich bać. Ten zalążek ekscytacji i podniecenia, jaki towarzyszy wprowadzeniu zmian powoduje, że zaczyna mi się chcieć. Jest coś nowego, świeżego, nieodkrytego. To pociągające i dodające otuchy.

– Pomyślałam o konsekwencjach. Co się stanie, kiedy odpuszczę? Jak załamanie wpłynie na moje życie. Co zrobię, kiedy zrezygnuję z tego, co kocham robić? Jak sobie poradzę bez mojej pasji? Gdzie będę za kilka lat, jeżeli teraz wszystko przekreślę? Odpowiedź na te pytania ukazała mi mało interesujący obraz mojej przyszłości. A przecież nie chcę mieć nudnego życia. Ty chyba też nie, prawda?

– Dałam sobie czas na skok w czarną, obezwładniającą, odbierającą dech otchłań. Płakałam, nie spałam, nie walczyłam, krzyczałam, znowu płakałam, snułam się z kąta w kąt, oglądałam bzdury w telewizji, gapiłam się w sufit i po raz kolejny płakałam. Dałam sobie chwilę, żeby wszystko ze mnie zeszło. Najbardziej skrywane emocje z najgorszych zakamarków mojej duszy ujrzały światło dzienne. Dopiero kiedy się oczyściłam poczułam, że jestem gotowa wrócić do świata i do siebie samej.

– Zaczęłam pracować. Bez energii, bez weny, motywacji. Z okropnym bólem głowy, kacem moralnym i litrem kawy. Ale pracowałam, zmuszałam się. Aż w końcu wróciłam na odpowiednie tory z determinacją i siłą walki na czele.

 

 

Nie będę przedłużać, bo i tak już mocno mnie poniosło. Słowo na zakończenie:

Kochasz?  

Nie rezygnuj. Nie wolno Ci.

 

[fb_button]

 

Jolanta Piasta, Make Life Tasty – autorka bloga, zapierających dech w piersiach fotografii oraz przepisów, w którym mam nieodparte wrażenie, że zostawia cząstkę siebie.

 


Dziękuję, że poswieciłaś czas na przeczytanie tego wpisu. 

Mam nadzieję, że przyniósł Ci potrzebną wiedzę, cenne wskazówki, chwilę refleksji lub relaksu.

Możesz teraz:

  • Dodać komentarz Pozostawić komentarz  ze swoją opinią, włączyć się w dyskusję. Czytam wszystkie komentarze i odpowiadam na większość z nich. 
  • Udostępnić ten wpis. Jeśli uważasz, że warto było go przeczytać to podziel się nim z innymi! Aby to zrobić wystarczy, że klikniesz: [fb_button] 
  • Śledzić mój FanPage aby otrzymać aktualne informacje na temat moich działań znajdziesz.
  • Obserwować mnie na Instagram gdzie dzielę się obrazami mojej codzienności w postaci zdjęć i krótkich filmików.