fbpx

Na „Tully” czekałam od kilku tygodni. Oglądałam amerykańskie zwiastuny i patrząc na umęczoną twarz Charlize Theron i jej odbiegające od hollywoodzkich kanonów ciało, cieszyłam się, że pojawia się coraz więcej publikacji, w tym filmowych, z prawdziwym obliczem macierzyństwa.

 

Takim, w którym nie jest robiona z bycia matką pocieszna komedia ani w drugą stronę, dramat rodzinny z morderstwami, molestowaniem, znęcaniem się fizycznym lub psychicznym.

Łatwo wejść w te dwie skrajności – zadumać się nad tragedią lub roześmiać nad rozlanym mlekiem, czasem dosłownie rozlanym.

 

Oglądanie, i pokazywanie, macierzyństwa takiego, jakim jest, to już zupełnie inna bajka. Bo nie ma tu fajerwerków, nie ma nagłych zwrotów akcji, nie ma głębokich myśli. Jest jedna za drugą pielucha, karmienie, płacz, noszenie, zwracanie, czyszczenie.

 

A w tym wszystkim jest kobieta, która jeszcze do niedawna miała swój własny świat, a teraz funkcjonuje w rzeczywistości wyznaczonej rytmem innego człowieka i w zbyt dużej ilości przypadków jest w tej rzeczywistości przez 90% czasu sama, jako jedyna dorosła osoba odpowiedzialna w całości za nowe życie.

 

Istnieją kobiety, które wchodzą w tą rzeczywistość bez większych problemów. CIeszą się z macierzyństwa, czerpią garściami z roli matki i wszelkie poboczne wydarzenia traktują jako coś, co musi się w ramach tej macierzyńskiej drogi wydarzać.

 

Będą też kobiety takie, które czerpiąc bardzo wiele dobrego z roli matki, będą potrzebować codziennego, cotygodniowego, comiesięcznego bufora, dzięki któremu będą mogły zachować równowagę i czuć, że to super być matką, ale to równie super, mieć jeszcze cały czas przestrzeń dla siebie jako odrębnego bytu. Bez tego buforu będą się niebezpiecznie zbliżać do granicy “obłędu”, jak to kiedyś uroczo nazwałam na InstaStories.

 

I wreszcie, są kobiety, które niezależnie od chęci, wcześniejszych zamierzeń, planów, oczekiwań, będą miały w macierzyństwie mocno pod górę. Dotknie je baby blues, depresja poporodowa przechodząca w depresję “klasyczną”, konieczność zajmowania się samodzielnie wszystkimi obowiązkami bez wsparcia z żadnej strony, kłopoty w związku, nieciekawa sytuacja finansowa i jeszcze problemy zdrowotne swoje, dziecka lub dzieci. Tak zwany “komplet”.

 

Czy tylko ta trzecia grupa jest “zagrożona” tym, co widzimy w filmie “Tully”? Pewnie, najłatwiej byłoby tak właśnie założyć. A mimo to, jestem przekonana, że ten scenariusz może spotkać każdą matkę, bez wyjątku.

 

Troska o siebie

 

Marlo, główną bohaterkę “Tully”, poznajemy przy końcówce trzeciej ciąży. Kobieta jest jednocześnie główną opiekunką pozostałej dwójki dzieci, w tym syna o większych wymaganiach, i tak zwaną “panią domu”.

 

Codzienność już w czasie ciąży ją przytłacza, a po narodzinach najmłodszego dziecka nie jest, delikatnie powiedziawszy, łatwiej. Marlo odkłada siebie na najwyższą półkę w zamkniętej na dziesięć kłódek piwnicy.

 

I to może wydawać się banalne, ten brak prysznica, świeżego ubrania, nałożenia kremu. I pewnie jeśli powiem Ci, że ten prysznic, eyeliner, ułożone włosy niejednokrotnie ratują mój, zapowiadający się jak grecka tragedia, dzień uznasz, że przesadzam. No, chyba, że też jesteś matką ;)

 

Niewiele brakuje Marlo do tego, by złapać równowagę, by wziąć głęboki oddech, by przypomnieć sobie o sobie. I pewnie każda matka ma takie dni, czasem tygodnie, w których nie zagląda nawet kątem oka na tą najwyższą półkę w zamkniętej na dziesięć kłódek piwnicy.

Co innego jednak kilka dni, a co innego długie miesiące, w czasie których dociera do Ciebie, że coś jest nie tak i zaczynasz szukać z tego miejsca wyjścia znajdując jednak coś, co tylko pozornie zdaje się być świetnym rozwiązaniem.

 

Presja

 

Główna bohaterka filmu w pewnym momencie wypowiada zdanie “dziewczynki nie mają łatwo w dzisiejszym świecie” w kontekście obawy wyrażonej o swoją 8 letnią (bodajże) córkę. Dziewczynka zaczyna coraz więcej oczekiwań nakładać na samą siebie i przejmować się tym, jak zostanie odebrana przez innych.

 

Gdy usłyszałam to zdanie, to pomyślałam, że bohaterka de facto mówi o sobie samej. Bo rozwiązanie Marlo na wyjście z tego ciemnego miejsca, w którym się znalazła, to spełnianie jednego po drugim zadań, skreślanie obowiązków z listy “to – do”, robienie z siebie matki, jaką “powinno” się być.

 

Jestem przekonana, że spora część oglądających film może odebrać zachowanie bohaterki jako absurdalne. W końcu to niby ona sama wymyśliła sobie te wszystkie zadania, którym później “musiała” sprostać.

To jednak zbyt płytkie postrzeganie tej sytuacji. Łatwo jest mówić o samodzielnym nakładaniu na siebie presji gdy odpowiadamy tylko za siebie. W momencie gdy stajemy się matkami, nasze dziecko wchodzi w dziwny krąg zainteresowania całego społeczeństwa. Każdy wydaje się być uprawnionym do tego, by mówić nam, co robimy źle i bacznym okiem przyglądać się temu jakiej jakości opiekę sprawujemy nad dzieckiem, a na dodatek uważnie śledzić to, jak same dbamy o siebie.

W “Tully” są to też osoby najbliższe – mąż, brat i jego rodzina. Gdy mamy widownię to trochę trudniej nie układać sobie w głowie zadowalającego ją scenariusza działań.

 

Wsparcie otoczenia

 

Skoro jesteśmy przy widowni, to dobry moment na wejście w temat wsparcia otoczenia. Choć powinnam pewnie raczej napisać “brak wsparcia” lub “oczekiwania otoczenia”.

 

Marlo może liczyć na same dobre wskazówki, pełne współczucia spojrzenia, rady idealnie sprawdzające się w sytuacji jej dobrze sytuowanej szwagierki jednak nijak mające się do niej samej.

 

Nie ma w jej otoczeniu ani jednej osoby, ani jednej kobiety, która zatroszczyłaby się nie tylko, a może nawet i wcale, o dzieci Marlo, ale o nią. Jako o kobietę, córkę, przyjaciółkę, żonę, partnerkę. Taki teraz mamy świat, prawie nikt już nie pamięta, że “potrzeba wioski, by wychować dziecko.

Dlatego też pojawia się tytułowa “Tully”…

 

Relacje z partnerem

 

Marlo doskonale wie, że nie ona sama powinna odpowiadać za swoje dzieci, bo przecież “to dziecko ma też ojca”. Łatwiej jednak myśleć o tym, a nawet i to powiedzieć, niż przejść do czynów, które miałyby być zmuszeniem (?) ojca naszych dzieci do działania, szczególnie gdy ten ojciec to jedyny żywiciel rodziny. W końcu musi “kiedyś” odpocząć po tylu godzinach pracy, wyjazdach służbowych, a często i braniu pracy do domu.

 

Kobieta dla odmiany nie musi odpoczywać, bo nawet jeśli nie uważamy, że nie ma po czym, to z pewnością widzimy mnóstwo okazji do tego, by mogła odpocząć będąc w domu z dziećmi. No, a poza tym przecież wszystko u niej gra, bo w zeszłym tygodniu zapytaliśmy, czy dobrze się czuje.

 

Takie podejście to problem u wielu kobiet, to sytuacja, którą wielu mężczyzn wykorzystuje. A potem dziwimy się, dlaczego tak wiele par rozstaje się w pierwszych latach życia ich wspólnego dziecka.

 

Z pewnością gdyby układ sił w związku Marlo polegał na czym innym niż tylko założenie z góry, że mężczyzna pracuje i odpoczywa, a kobieta dba o “ognisko” i…dba o “ognisko” oglądalibyśmy na ekranie inną kobietę, choć też i niekoniecznie wiecznie wypoczętą i uśmiechniętą.

Z pewnością gdyby chociaż rozmowa o podziale ról, zachowaniu miejsca dla Marlo się pojawiła, na ten odpoczynek i uśmiech byłaby zdecydowanie większa szansa.

 

I pewnie wówczas nie musiałaby pojawiać się Tully.

 

[fb_button]

 

Chciałabym wierzyć, że “Tully” to film który będzie wartościowy dla wszystkich oglądających. Mam jednak nieodparte wrażenie, że największą korzyść wyniosą z niego kobiety, które już są matkami i mężczyźni którzy są ojcami. (Swoją drogą, obejrzycie ten film z ojcem swoich dzieci!)

 

Dla pozostałego grona odbiorców myślę, że może to być obraz na granicy science – fiction, ale też i podejścia “u mnie to NIGDY nie będzie tak wyglądało”.

A “Tully” nie jest filmem, według którego można sobie ułożyć instrukcję obsługi przyszłego macierzyństwa robiąc po prostu wszystko odwrotnie niż jego bohaterowie.

 

To film, który skłania do refleksji nad tym, jak wielką krzywdę możemy wyrządzać same sobie jako kobiety, jaką presję na matki nakłada otoczenie jednocześnie nie dając nic w zamian i jak bardzo zmieniło się macierzyństwo, które stało się obecnie przede wszystkim samotnym doświadczeniem.

 

Ta samotność w macierzyństwie jest najbardziej niebezpieczna, to ona może popychać w coraz gorszy stan psychiczny przytłoczone kobiety.

Jedyne, co możemy zrobić dla siebie nawzajem, jako kobiety właśnie, to pamiętać o młodych matkach. Tych które tak świetnie radzą sobie z codziennością w nienagannym makijażu i tych, które witają i kończą dzień w tych samych powyciąganych dresach. Każda z nich może potrzebować rozmowy z Tobą, spotkania, telefonu.

 

Bardziej niż może Ci się to wydawać.

 


Dziękuję, że poswieciłaś czas na przeczytanie tego wpisu. 

Mam nadzieję, że przyniósł Ci potrzebną wiedzę, cenne wskazówki, chwilę refleksji lub relaksu.

Możesz teraz:

  • Dodać komentarz Pozostawić komentarz  ze swoją opinią, włączyć się w dyskusję. Czytam wszystkie komentarze i odpowiadam na większość z nich. 
  • Udostępnić ten wpis. Jeśli uważasz, że warto było go przeczytać to podziel się nim z innymi! Aby to zrobić wystarczy, że klikniesz: [fb_button] 
  • Śledzić mój FanPage aby otrzymać aktualne informacje na temat moich działań znajdziesz.
  • Obserwować mnie na Instagram gdzie dzielę się obrazami mojej codzienności w postaci zdjęć i krótkich filmików.