Kwietniowy poranek. Po burzliwej nocy z ułamkami snu złapanymi ukradkiem między jednym tuleniem a drugim, szykujemy się na wizytę u neonatolga.
Mamy ze sobą komplet badań krwi, jakie są niezbędne do regularnego wykonywania wcześniaczkom. Niepokoi mnie w wynikach kilka parametrów, ale z nocnych rozmów z wujkiem Google wynika, że dla niemowląt istnieją nieco inne normy i trzeba omawiać wyniki indywidualnie.
Pakujemy więc kompletną nie pojęcia ilość rzeczy, do której jeszcze przez kilka miesięcy przyjdzie mi się przyzwyczajać i traktować ją jak coś tak oczywistego jak picie kawy o poranku, i wyruszamy.
Jestem trochę zestresowana. Każda taka wizyta mnie stresuje, nigdy nie wiadomo co może się na niej okazać i co będzie to dla nas, dla mojej córki oznaczać. A na dodatek za dwa dni mamy pierwsze szczepienia.
Po skonsultowaniu wyników, zmierzeniu, zważeniu, przebadaniu, okazuje się, że wyniki które mnie niepokoiły nie zawierają w sobie nic niepokojącego. Otrzymuję zapewnienia, że możemy spokojnie podejść do szczepienia i zalecenia innych działań, które dla tego postu nie mają jednak znaczenia.
Na drugi dzień, po południu, moja córka dostaje nagle bardzo wysokiej gorączki z drgawkami. Przyjeżdża natychmiast Mateusz, który do dziś dnia nie wiem jak znalazł się u nas tak szybko biorąc pod uwagę krakowskie korki, przyjeżdża też ambulans z prywatnej opieki. Musimy jechać do szpitala, w trybie natychmiastowym.
Przez prawie dwa tygodnie Emilia przebywała w szpitalu w związku ze stanem zapalnym, który nie został zdiagnozowany prawidłowo przez lekarza i który gdyby doszło do zaszczepienia, wywołałby dramatyczne skutki dla jej rozwoju i stanowił realne zagrożenie życia.
Lekarze początkowo oczerniali nas, jak to mogliśmy nie zobaczyć że coś się dzieje i opowiadali w barwnych słowach to, co spotkałoby córkę po mającym odbyć się na drugi dzień szczepieniu. Przestali natomiast mówić cokolwiek gdy usłyszeli relacje z dzień wcześniejszej wizyty u lekarza pracującego w ich przychodni, który widział niepokojące mnie wyniki.
Bo przecież na kolegów już nadawać nie wypada. Jestem nawet w stanie zrozumieć to poczucie lojalności.
Stan zapalny u mojej córki nie został prawidłowo diagnozowany ponieważ pojawiło się kilka czynników – lekarce nas badającej zależało szalenie na tym, by dziecko “wreszcie” mogło zostać zaszczepione, wyniki krwi jakimi dysponowaliśmy faktycznie na upartego można było podciągnąć pod granicę normy dla niemowląt, brakowało nam natomiast wyników CRP, który jednoznacznie pokazałby, że do żadnego szczepienia dziecko nie może zostać dopuszczone.
Spot wydarzeń, dzięki któremu tak silna reakcja zewnętrzna organizmu na stan zapalny pojawił się dzień przed planowanym szczepieniem, a nie już po fakcie, uważam za taki z gatunków podważających moje ateistyczne poglądy i przekazujący w ręce mojej nieżyjącej babci sprawczość na poziomie “czuwała nad nami”. Bo chyba tylko tak można to podsumować.
Co ciekawe, i jeszcze bardziej niepokojące gdyby sprawy potoczyły się inaczej, owo szczepienie odbyło się miesiąc po opuszczeniu przez nas szpitala i reakcja organizmu dziecka była po nim taka, że mamy obecnie rozdzielone wszystkie szczepienia, jakie tylko da się rozdzielać, a po każdym szczepieniu jesteśmy na dwugodzinnej obserwacji. Mimo takich wprowadzonych dla nas środków ostrożności, do dnia dzisiejszego nasz NOP nie został zgłoszony do Sanepidu.
Kiedy patrzę na te wydarzenia z rocznej perspektywy wiem, że gdyby nie one, moje podejście do szczepień byłoby zupełnie inne, a świadomość tego jak się do nich przygotować praktycznie żadna.
Prawdopodobieństwo, że po tym wpisie zostanę zaliczona do grona wojujących antyszczepionkowców, opierających swoją wiedzę na wystąpieniu lekarza z Północnej Karoliny jest bardzo duże. Nawet pewnie pomimo tego, że nasze pierwsze doświadczenia “po” nie sprawiły, że całkowicie zrezygnowaliśmy ze szczepień. W końcu o szczepionkach można mówić tylko źle albo tylko dobrze.
Przemyślałam jednak sprawę, wróciłam do pisania tekstu po dwóch miesiącach i biorę na siebie to ryzyko.
To, co chcę Wam przekazać jest znacznie ważniejsze od tego, co może sobie o mnie pomyśleć „Internet”.
W kręgach dojrzałych, wykształconych osób totalnie nie na czasie jest wypowiadanie się źle na temat szczepionek lub mówienie chociażby o odraczaniu terminu zaszczepienia swojego dziecka.
Nie zaszczepić dziecka to obciach, można wówczas usłyszeć lub przeczytać pod swoim adresem kilka ironicznych słów, w najlepszym przypadku.
Pojawiają się nawet bardzo odważne głosy i całe posty na blogach „szczepionki są bezpieczne, szczep dziecko i niczym się nie martw”. I wszystko byłoby z nimi ok gdyby poza informowaniem o tym, jak ważne są szczepienia, zawierały również rzetelne wiadomości na temat tego, kiedy się nie szczepi dzieci lub kiedy szczepienie odkłada się w czasie. Bo istnieje sporo tych zależności!
Takich informacji brak, nawet na blogach osób z kręgów medycznych. Istnieją oczywiście wiadomości z totalnie skrajnego obozu odrzucającego jakiekolwiek szczepienia. Rodzic, który chciałby więc podjąć mądrą i bezpieczną dla swojego dziecka decyzję jest postawiony przed tymi czarno-białymi argumentami.
Podejmuje więc temat i dzielę się po części naszą historią i w całości zebraną w jej czasie wiedzą!
Badania konieczne do wykonania przed KAŻDYM szczepieniem
Niezależnie od tego, w jaki stanie zdrowia “na oko” jest Wasze dziecko, przed każdym szczepieniem powinno mieć ono wykonane badania krwi – morfologia, rozmaz, CRP (!) oraz ogólne badanie moczu.
Na takie badania powinniście otrzymać skierowanie od lekarza prowadzącego i nie powinien on z tym robić żadnych problemów. Może jednak być różnie, zawsze możecie wówczas te badania wykonać prywatnie, proponuję też w razie trudności u lekarza rozważyć jego zmianę.
Badania najlepiej wykonać w możliwie najmniejszym odstępie od szczepienia. Często wykonujemy badania z samego rana jeśli mamy wizytę na godziny popołudniowe.
Tutaj warto dowiedzieć się, jaki termin realizacji badania będzie miała Wasza placówka – najszybciej będzie jeśli zawieziecie mocz i pojedziecie na pobranie krwi do placówki centralnej, czyli takiej w która przeprowadza badanie nie musząc nigdzie pobranych próbek przewozić.
Szczepionki żywe i acelularne
Po rozmowach z rodzicami pojawia mi się dramatyczna statystyka. Miażdżąca większość nie wie o tym, że istnieją szczepionki ze szczepami żywymi i zabitymi.
Dotyczą one szczepienia DTP (błonica, tężec, krztusiec) i w swojej wersji acelularnej są określane jako DTPa (produkowane przez różnych producentów).
Również o tym nie wiedziałam, bo i skąd skoro jedynie skrajne informacje o szczepieniach są dostępne, ale wszystkie wcześniaki szczepione są szczepionkami acelularnymi z urzędu. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie byście zdecydowali się dopłacić do szczepionki i podać dziecku jej wersję z zabitymi szczepami. Szczególnie jest to polecane gdy u dziecka pojawiła się silna reakcja po pierwszym szczepieniu DTP.
Porozmawiajcie o wersji acelularnych szczepionek z Waszym lekarzem, zapytajcie o ich dostępność w przychodni, przemyślcie kwestię opłacenia takiej szczepionki, wybierzcie świadomie najlepszą dla Waszego dziecka opcję.
AKTUALIZACJA z dnia 10.04.2019 – mieszkamy obecnie w USA i tutaj kontynuujemy szczepienia Emilki. Przekazałam naszej lekarce informacje, że musimy być szczepieni wersją szczepionki DTaP, a nie DTP. Lekarz na to odpisała mi, że szczepionka DTP, czyli z żywymi szczepami krztuśca została w Stanach wycofana. Wywoływała drgawki oraz inne powikłania neurologiczne u dzieci i nie jest obecnie NIGDZIE stosowana, nie tylko u dzieci z obciążeniami.
Nie jest to wiedza tajemna. Wystarczy, by lekarze co jakiś czas sprawdzali, co dzieje się w świecie medycznym…
Szczepienie dziecka chorego, odstępy między chorobami
Wiem, wiem. Szczepionki są teraz bezpieczne, przeziębienie i rozpoczynający się stan chorobowy nie są przeciwwskazaniem do zaszczepienia dziecka. Kiedyś, gdy nie szczepiono takimi kombajnami, o ironio, były, ale dzisiaj to jest przecież już to-ta-lnie inaczej i nie ma się czego obawiać.
Tylko wiecie, co się stanie gdy zaszczepicie przeziębione, chore dziecko, jego organizm sobie z tym nie poradzi i znajdziecie się na oddziale neurologicznym?
Lekarze, głównie neurolodzy, będą patrzeć na Was jak na szaleńców, którzy na taki krok się zdecydowali. Byłam tam, widziałam zarówno tych lekarzy, jak i załamanych rodziców zdezorientowanych tym, w jakie informacje mają wierzyć.
Z kolei lekarz dokonujący kwalifikacji dziecka do szczepienia powie Wam, że to totalny przypadek i najwyraźniej dziecko miało wcześniej już w sobie określone zaburzenia neurologiczne. To jest rzeczywistość.
Odstępy pomiędzy podaniem szczepionek powinny w większości przypadków wynosić co najmniej miesiąc. Oczywiście nie chodzi mi tutaj o skrócenie odstępów, jakie są podane w kalendarzu szczepień, ale o podawanie szczepionek, które zdecydowaliście się podać dziecku osobno.
Dotyczy to również odstępu pomiędzy chorobą dziecka czy/i zakończeniem podawania antybiotyków. Cztery tygodnie, aby organizm zdążył nabrać sił i zregenerować się, czy to po chorobie, czy po szczepieniu.
My w taki sposób podajemy szczepionki ponieważ takie zalecenia otrzymaliśmy od trzech niepowiązanych ze sobą neurologów dziecięcych i neonatologów. Byli oni tutaj zaskakująco zgodni.
Dziecko rehabilitowane a szczepienie
Jeśli Wasze dziecko jest w trakcie rehabilitacji, ma przykładowo stwierdzone zwiększone lub zmniejszone napięcie mięśniowe, nie zawsze może zostać zaszczepione. Jest to dla dziecka zbyt duże obciążenie organizmu niosące ze sobą ryzyko pogłębienia się problemów neurologicznych i znacznie większą szansę na pojawienie się niepożądanych odczynów poszczepiennych.
W zależności od tego, jaką nieprawidłowość neurologiczną ma stwierdzone Wasze dziecko, należy zaczekać do końca procesu rehabilitacji, a przynajmniej do takiego jego momentu, w którym nie będzie ryzyka, że szczepienie zaburzy proces rehabilitowania dziecka i da mylne wrażenie pogorszenia się stanu zdrowia i nieprzynoszącej efektów rehabilitacji.
Stwierdzone lub w trakcie obserwacji i diagnozowania zaburzenia neurologiczne
Ten punkt powinnam właściwie połączyć z poprzednim, ale myślę że łatwiej będzie odnaleźć się tematycznie rozdzielając te kwestie.
Dzieci będące w trakcie obserwacji, diagnozowania zaburzeń neurologicznych, podejrzenia tych zaburzeń, u wielu wcześniaków będzie to wysokie ryzyko dziecięcego porażenia mózgowego, w bardzo dużej ilości przypadków powinny mieć szczepienia odłożone w czasie do momentu wykluczenia zaburzeń lub postawienia diagnozy.
Czasem zdarzy się tak, że diagnoza na kolejny okres czasu wykluczy dziecko ze szczepień.
Ważna informacja: nie każda rehabilitacja jest automatycznie przeciwskazaniem do szczepienia. Najważniejszą kwestią jest to, z jakiego powodu jest dziecko rehabilitowane.
Mogą to być sprawy poważniejsze i wymagające obserwacji bez szczepienia (będą to m.in. problemy z napięciem mięśniowym), a może też zdarzyć się tak, że proces rehabilitacji dziecka dotyczy drobnych nieprawidłowości i nie niesie stan dziecka zwiększonego ryzyka pojawienia się powikłań poszczepiennych.
Konkretna, spokojna rozmowa z lekarzem
Poza kilkoma głupimi uwagami od nowo nam zmienionej w poradni lekarki, nie spotkaliśmy się z żadnymi większymi problemami w związku z innym terminarzem naszych szczepień. Kluczem myślę, że jest tutaj rozmowa i z rejestracją w ramach informowania, że dziecko jest chore lub w trakcie rehabilitacji i nie ma zgody neurologa na szczepienie, pokazywanie wyników badań na wizytach szczepiennych i omawianie ich wspólnie z lekarzem.
Jest różnica między chęcią mądrego szczepienia dziecka, a nieszczepieniem wcale – warto pokazać lekarzowi, jakie ma się podejście do tematu i swoje powody, do takiego a nie innego postępowania wyjaśnić.
Nam na wizycie sprzed kilku dni owa nowa lekarka powiedziała, że może “wyrobimy się” ze szczepieniami jeśli nie będę jej przynosić kolejnych badań i próbować szukać na siłę i udowadniać (nie wiem co, bo Pani nie dokończyła). Wyjaśniłam, że dziecko zostało prawie zaszczepione będąc w ciężkim stanie zapalnym i nigdy już nie dopuszczę do chociażby potencjalnego podobnego dla córki zagrożenia.
Nie wiem, co Pani sobie pomyślała, ale przynajmniej przestała nas dalej atakować ;)
Uodpornienie się na naciski i straszenie
Warto być na wizycie szczepiennej z kimś, kto zna historię dziecka i kto ma zdanie podobne do Waszego. To będzie dla Was wsparcie z trwaniu przy swojej decyzji odnośnie wyboru szczepionek, sposobu ich połączenia czy nawet szczepienia w danym momencie lub nie.
Jeśli jesteście same, łatwo jest ulec zastraszaniu, bo inaczej nie potrafię tego nazwać, połączeniem informacji faktycznych z, wydawałoby się nieprzystającym lekarzowi, szerzeniem miejskich legend.
Bo wiecie, jak to jest – dziecko płacze, nie chce dać się zbadać, w tym gabinecie jest 35 stopni, lekarz mówi coś do Was ledwo słyszalnym głosem i patrzy ze zniesmaczoną miną. To nie są super warunki do decydowania o tak poważnych tematach. Zabierzcie więc ze sobą męża, mamę, koleżankę, nie bądźcie w gabinecie same.
Zachęcam Was do dzielenia się tym wpisem poprzez.
Jak wiele osób napisało mi to w czasie trwania i po zakończeniu mojego live na temat szczepień, jest to głos rozsądku pomiędzy skrajnymi obozami pro i anty, który powinien zostać usłyszany na szeroką skalę.
Bo rodzice mają prawo, a wręcz obowiązek, chronić zdrowie swojego dziecka! Nie może być tak, że niechęć lekarzy do badań czy publicznego wyrażania swojego zdania będzie rodzicom tą ochronę uniemożliwiać!
Dziękuję, że poswieciłaś czas na przeczytanie tego wpisu.
Mam nadzieję, że przyniósł Ci potrzebną wiedzę, cenne wskazówki, chwilę refleksji lub relaksu.
Możesz teraz:
- Dodać komentarz Pozostawić komentarz ze swoją opinią, włączyć się w dyskusję. Czytam wszystkie komentarze i odpowiadam na większość z nich.
- Udostępnić ten wpis. Jeśli uważasz, że warto było go przeczytać to podziel się nim z innymi!
- Śledzić mój FanPage aby otrzymać aktualne informacje na temat moich działań znajdziesz.
- Obserwować mnie na Instagram gdzie dzielę się obrazami mojej codzienności w postaci zdjęć i krótkich filmików.