fbpx
To, co mam właśnie do zrobienia jest w czołówce najtrudniejszych rzeczy, jakie zrobiłam w całym moim życiu. A jeszcze opowiedzenie o tym jest już kolejnym poziomem trudności, do przejścia którego długo musiałam się szykować.

W dzisiejszym materiale porozmawiamy sobie o robieniu przerwy w biznesie od biznesu, ale też i od mediów społecznościowych. I porozmawiamy o tym w kontekście przerwy, którą sama właśnie zaczynam.

Zdecydowałam o nagraniu dla Was podcastu z omówieniem mojej decyzji, ale też i rozważaniami, które miałam w procesie jej podejmowania ponieważ być może którejś z Was poruszenie takiego tematu przez inną osobę pomoże w stawianiu w przyszłości w życiu priorytetu na siebie.

W styczniu tego roku, po kilku tygodniach złego samopoczucia i nieudanych próbach znalezienia ich przyczyny, trafiłam do szpitala. Diagnoza, jaką tam dostałam zwaliła mnie z nóg.

Nie wiem, czy też doświadczacie takiego przekonania, że te wszystkie skomplikowane wydarzenia wydarzają się co prawda w życiu, ale przecież niekoniecznie nam i jest zawsze sporym szokiem sytuacja, w której okazuje się, że jednak właśnie nam.

Z jednej strony, pewnie nie powinnam się temu dziwić, bo mam na swoim osobistym i naszym rodzinnym koncie już pokaźną kolekcję tego typu sytuacji, a jednak… Byłam zwyczajnie zaskoczona. I bardzo, bardzo przestraszona.

Okazało się, że doszło u mnie do uszkodzenia tętnic szyjnych. Zacznę od tego, że nie miałam pojęcia, że można sobie uszkodzić tętnicę i dalej żyć. Musiałam to powiedzieć, bo wiem jak nieprawdopodobnie ta diagnoza brzmi ;) i jak sama, być może, pomyślałaś sobie: To z tym się żyje?!

Ano żyje, natomiast jest to życie dosyć skomplikowane.

Przez pierwsze dwa tygodnie od diagnozy podeszłam do zagadnienia wzorowo. Przełożyłam start kolejnej edycji warsztatu grupowego, większość czasu spędzałam w pozycji leżącej lub półleżącej, zgodnie z zaleceniami, i czekałam. Czekałam na kolejne badanie, które przyniesie decyzje w sprawie ewentualnej operacji. Wizja operacji, faktu, jak poważna ona by była, dość konkretnie mnie wyciszyły.

Gdy jednak okazało po tych dwóch tygodniach, że możemy podjąć próbę samo zagojenia, ze wsparciem leków i kilku lekarzy specjalistów, coś się u mnie w tym wzorowym podejściu zmieniło.

Niby wiedziałam, że sprawa nadal jest poważna. A jednak miałam wrażenie, że przecież nie jest „aż tak” źle i „bez przesady żebym nie mogła nic robić”.

I tak stopniowo, tydzień za tygodniem, robiłam coraz więcej. A konkretniej to próbowałam robić, bo mój organizm dawał mi znaki: „hola, hola, ja tak teraz nie mogę, boli mnie to, tamto i owamto, a tak generalnie to kiedy idziemy na drzemkę?!”. Czasem go słuchałam. Częściej nie.

I, niespodzianka, niespodzianka – czułam się coraz gorzej.

Moja sytuacja zmieniła się na tyle, że rzeczy, które były dla mnie kiedyś najbardziej naturalne na świecie, przestały takimi być. Wiedziałam już wtedy, że kolejna edycja Warsztatu Grupowego planowana na kwiecień się nie odbędzie, nie odbędzie się też nowy Warsztat z tworzenia dochodowych reklam. Kawałek po kawałku oddawałam swoje aktywności licząc, że każdy kolejny kompromis z samą sobą będzie wystarczający.

Miałam jednak cały czas pracę z Klientkami indywidualnymi oraz mój Klub Biznesowy. I to właśnie Klub był ostatnim elementem w moim kompromisie, który miał pozostać nietknięty. Wizja zamknięcia i jego była opcją, której kompletnie do siebie nie dopuszczałam, a delikatne sugestie, czy po prostu pytania, ze strony Mateusza spotykały się z moim, nazwijmy to delikatnie, stanowczym sprzeciwem.

I wtedy nadeszła pora wykonania kolejnych badań. Po trzech miesiącach od diagnozy. Po okresie, który daje już duże szanse na zagojenie częściowe lub całościowe. Dostałam wyniki. W Stanach czasem się dostaje je w sposób specyficzny, bo lekarz dzwoni do Ciebie telefonicznie i wszystko sobie tak omawiacie. I to niezależnie od pandemii czy nie.

W każdym razie, poszłam na tą rozmowę zamknąć się w sypialni i liczyłam na wiadomość w stylu: „Wszystko zagojone, temat zamknięty!”. Nie do końca wiem dzisiaj dlatego tak myślałam. Czułam się gorzej niż w styczniu, a mimo to tłumaczyłam sobie to pogorszenie samopoczucia różnymi czynnikami. Tak więc czekałam na informację, że mogę znowu wystartować. Że mogę działać w swoim starym rytmie.

Zamiast tego dostałam informację o tym, że stan jest bez zmian, nie ma żadnej poprawy. Żadnej poprawy. Lekarka była zadowolona, że nie jest gorzej, a ja trwałam w szoku.

„Żadnej poprawy” kołatało mi w głowie. I długo po tej rozmowie siedziałam jeszcze na łóżku próbując zrozumieć, co to wszystko tak naprawdę dla mnie znaczy.

Wiedziałam wtedy jedno. To przyszło do mnie już w trakcie rozmowy z lekarzem: „Dopóki nic nie zmienisz, nic się nie zmieni”.

Znacie pewnie to zdanie choć raczej w innym kontekście. Zazwyczaj pojawia się ono jako zachęta do działania. A ja wiedziałam, że to jest dla mnie ostatni znak, moment, dzwonek, jakkolwiek tego nie chcesz nazwać, do zaprzestania działania.

Kolejne dwa tygodnie to był dość skomplikowany czas. I, cóż mogę powiedzieć, dalej jest to wszystko dla mnie wyzwaniem. Odkąd pamiętam pracowałam i odkąd pamiętam robiłam to na własnych warunkach. Pierwsze zarobki w wieku 16 lat, własna firma założona w trakcie studiów, 11 lat w szeroko pojętej branży marketingu online.

I teraz ma być pauza. Ma być stop. Niby nikt mnie do tego nie zmusza, ale cena jaką poniosę za brak tej pauzy może być bardzo wysoka. Zbyt wysoka jak na 35- latkę z 4 letnią córką, która czeka aż mama pokaże jej świat.

Rozpoczęłam negocjację ze sobą. To, jak często będę się pojawiać i gdzie. To, jak będą wyglądać nowe warunki działania Klubu. To, kto mi pomoże i w czym. Mnóstwo różnych opcji, wariantów, konfiguracji. Mnóstwo przegadanych godzin.

A ja z każdym kolejnym wariantem wiedziałam, że „znak do zaprzestania działania” to znak do zaprzestania działania, a nie znak do działania na 40%. Wiedziałam, że nie będę w stanie zrobić rzeczy A bez konieczności zrobienia rzeczy B.

Wiedziałam, że nie wystarczy po prostu sobie wysłać jednego maila czy powiedzieć raz na miesiąc jednej rzeczy na Instagramie, aby spłynęła na Ciebie fala zamówień. Wiedziałam, że nawet wprowadzanie zmian do działania Klubu nie jest czymś, co wydarzy się samo, a zamiast tego będzie potrzebować kolejnej dawki uwagi, skupienia, energii. Tych, których obecnie nie mam w sobie.

Wiedziałam też, że nie chcę tworzyć treści, materiałów czy form wsparcia, które będą tylko po to, aby być. Których jakość będzie zależna od tego, czy i jak zadziałają nowe leki na moderowanie mojego bólu. Coraz mocniej docierało do mnie, że mam kilka płaszczyzn tej sytuacji: moje dbanie o siebie dla siebie, dbanie o siebie dla bliskich, i dbanie o Klientów poprzez dostarczenie im usług w odpowiedniej jakości.

To, co stało przede mną do pokonania, to brak współczucia, jaki sama sobie okazywałam. Może też to czujesz, może też to znasz, może umniejszasz swoje krzywdy, może masz w głowie przekonanie o konieczności nieużalania się nad sobą.

A może nie i nie wiesz, o jakim też skrzywieniu teraz mówię ;) Jeśli nie wiesz, to tym lepiej.

Niestety, dużą rolę w procesie podejmowania przeze mnie decyzji o przerwie odgrywały moje wewnętrzne z sobą rozmowy, w których mówiłam sobie, że „dam radę”, „bez przesady”, „a co to dla mnie, gorsze rzeczy przechodziłam i jakoś żyję”. Wszystkie te zdania sprawiały, że kręciłam się w kółko. Podejmowałam decyzję, a potem sama ją skreślałam.

I w tym procesie trafiłam na, wspomnianą przed chwilą, koncepcje samo-współczucia w książce Sheryl Sandberg „Opcja B”. Autorka powołała się na słowa psycholog Kristin Neff, która mówi o samo współczuciu jako o oferowaniu sobie takiego samego poziomu wsparcia i dobra, jakie zaoferowalibyśmy przyjacielowi.

W jej koncepcji jest też mowa o tym, że osoby, które okażą samym sobie współczucie, troskę i dobro, szybciej wychodzą z trudnych dla nich wydarzeń, łatwiej się po nich podnoszą.

Ponieważ jestem przyzwyczajona do zadaniowego działania, to myślę, że głównie ta wizja, w której akcja daje konkretną reakcję mnie najbardziej przekonała :D ;)

Temat jednak, jakkolwiek bym go nie próbowała obśmiać, jest poważny. Jak często negujesz swoim potrzebom? Jak często przeginasz miarę, bo musisz jeszcze „tylko zrobić tą jedną rzecz”? Jak często na pytanie o to, jak się czujesz odpowiadasz, że dobrze choć wcale nie czujesz się dobrze? I to nawet wtedy gdy sama zadajesz sobie to pytanie?

Wiem, że mam do zrobienia w życiu wiele ważnych rzeczy.
Wiem też, już wiem, że nie zrobię żadnej z tych rzeczy jeśli nie postawię priorytetu na siebie. Bo co mogę dać innym jeśli wyczerpuje swoje zapasy do zera?

Obecnie jest w pół-przerwie ;) ponieważ pierwszym krokiem, jaki podjęłam, aby zrobić przestrzeń na powrót do zdrowia, była rezygnacja z mediów społecznościowych. I przyznam, że efekty tej rezygnacji bardzo, ale to bardzo mnie zaskoczyły.

Generalnie temat wpływu mediów społecznościowych na nasze zachowanie, plan dnia i podejmowane decyzje, to coś, co bardzo mnie ostatnimi czasy zainteresowało. Mam na ten temat przeróżne przemyślenia własne, czytam też sporo publikacji, poznaję różne głosy.

I najpewniej będę temat zgłębiać dalej, bo z czegoś, co miało stać się ciekawym narzędziem marketingowym, a warto dodać, że 11 lat temu gdy zakładałam agencję social mediową, media społecznościowe się dosłownie dopiero zaczynały, doszliśmy do punktu, w którym zaczynam dostrzegać osobiście więcej ich wad niż zalet. A przynamniej w takiej formie korzystania z mediów społecznościowych, jak ma to miejsce w Polsce.

Nie o tym jest jednak dzisiejszy odcinek podcastu więc tylko zarzucam delikatnie temat, być może i do Waszych przemyśleń. Możliwe, że jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Moja całkowita przerwa w biznesie rozpoczyna się za dwa tygodnie od publikacji tego podcastu. Jest prawdopodobne, że będę się do Was w tym czasie mojej przerwy co jakiś czas odzywać.

Wszystko zależeć będzie od tego, jak bardzo i jak szybko będzie mi brakować pisania. Jednak wówczas najpewniej skupię się na napisaniu wpisu na blogu (ot, taki archaiczny twór) lub/i wysłaniu newslettera.

Jeśli więc chciałabyś pozostać ze mną w kontakcie, w bliżej nieokreślonej jeszcze formie i czasie ;) :D , a nie ma Cię jeszcze w moim newsletterze to możesz się na niego zapisać wchodząc pod adres EwelinaMierzwinska.com/Poczta

Tak oto dochodzimy do nieuniknionego punktu, w którym mówię Tobie, Wam: Dzięki za obecność, za wysłuchanie dzisiejszej audycji i do usłyszenia za jakiś, bliżej nieokreślony, czas.

Dbaj o siebie, wszystkiego dobrego!